Download: Mailer Norman - Nadzy i martwi.rar
Nikt nie mógł spać. Kiedy nadejdzie dzień, zostaną spuszczone na wodę łodzie desantowe i pierwsza fala wojsk popłynie do brzegu zdobywać plażę Anopopei. Na całym okręcie, w całym konwoju ludzie wiedzieli, że za kilka godzin niektórzy z nich przestaną żyć.
Żołnierz leży wyciągnięty na koi, zamyka oczy, ale daleko mu do snu. Wokół siebie, niby mruczenie fal, słyszy odgłosy niespokojnego półsnu ludzi. „Ja tego nie zrobię, ja tego nie zrobię!” — krzyczy ktoś majacząc, więc żołnierz otwiera oczy i patrzy leniwie po luku, i przestaje cokolwiek rozróżniać w zbiorniku hamaków, nagich dał i porozwieszanego ekwipunku. Stwierdza, że musi iść do latryny, klnie trochę podciągając się do pozyq'i siedzącej, nogi zwiesza z koi, stalowa rura hamaku nad nim wżera mu się w zgarbione plecy. Wzdycha, wyciąga ręce po buty, które przywiązał do
słupka, i powoli je naciąga. Jego koja jest na czwartym z pięciu poziomów, opuszcza się więc niepewnie w półmroku, boi się nadepnąć kogoś śpiącego niżej. Na podłodze z trudem znajduje drogę między plecakami i workami, potyka się o czyjś karabin i dociera wreszcie do drzwi. Mija sąsiedni luk równie zapchany, wreszcie wchodzi do komory dziobowej.
Powietrze tu przesycone jest parą. Nawet teraz jakiś żołnierz stoi pod jedynym słodkowodnym prysznicem, który jest bez przerwy okupowany, od chwili gdy wojsko weszło na pokład. Żołnierz przechodzi koło grających w kośd w nie używanych przegrodach pryszniców ze słoną wodą i siada na mokrych, popękanych deskach latryny. Zapomniał papierosów i wycygania jednego od kolegi, który siedzi o parę stóp dalej. Zaciąga się i przygląda czarnej mokrej posadzce zarzuconej niedopałkami, wsłuchuje się w szum wody przemywającej sedesy. Właściwie nie musiał tu przychodzić, ale siedzi dalej, bo tu jest chłodniej; fetor latryny, zapach chloru i morskiej wody, mdląco-kwaśny zapach mokrego metalu mniej drażnią niż ciężki smród potu w lukach, gdzie śpi wojsko. Żołnierz siedzi długo, potem wolno wstaje, podciąga zielone polowe spodnie, myśli z przykrością o drodze powrotnej do koi. Wie, że nie zmruży oka aż do rana, i stwierdza, że chciałby, aby już było rano. Nic mnie nie obchodzi, niech już przyjdzie dzień, mówi do siebie. Wracając do luku wspomina jeden poranek ze swojego dzieciństwa, kiedy też nie spał całą noc, leżał i myślał. To były jego urodziny i matka obiecała urządzić przyjęcie, i mieli przyjść koledzy.