-
2637 -
309 -
11550 -
664
16419 plików
483,18 GB
Taki zatem naród, który "powinien" zostać odsunięty, odosobniony, wyłączony ze wspólnoty.
Jeśli się to jednak stało, to dlatego, że chrześcijanie byli za mało chrześcijanami... Nie mówi się zatem: myśmy "musieli" się bronić, myśmy "nie mogli" ratować czy traktować Żydów jak braci. Nie przypomina się nawet danych, które mogłyby stanowić okoliczność łagodzącą. A trochę takich danych jest. Przecież Żydów (jako monoteistów) nie lubiła
już starożytność. W średniowieczu spoiwem Europy była jednolitość religijna... Kościół bywał też na ogół łagodniejszy niż świeccy panujący. Ale to wszystko nie zmienia istoty rzeczy. Musi więc zostać pominięte. Podkreśla się raczej, że kościelna praktyka podniecała niechęć do Żydów i utrzymywała ich w poniżeniu i izolacji... Słowem, współczesne dokumenty nie zmierzają do wybielenia przeszłości, nie targują się o okoliczności łagodzące. Mówią jasno o zaniedbaniu obowiązków braterstwa i miłosierdzia. Resztę pozostawiają historykom. W tym jest właśnie chrześcijańska wielkoduszność tych wypowiedzi.
Myślę, że w naszym stosunku do żydowsko-polskiej przeszłości winniśmy tę postawę
naśladować. Przestać się bronić, usprawiedliwiać, targować. Podkreślać, czego nie mogliśmy
zrobić, za okupacji czy dawniej. Zrzucać winę na uwarunkowanie polityczne, społeczne,
ekonomiczne. Powiedzieć najpierw: tak, jesteśmy winni. Przyjęliśmy Żydów do naszego
domu, ale kazaliśmy im mieszkać w piwnicy. Kiedy chcieli wejść na pokoje, obiecywaliśmy,że wpuścimy, jeśli przestaną być Żydami, jeśli się "ucywilizują", jak mawiano w XIX wieku, nie tylko w Polsce, rzecz jasna. Tak myślały najświatlejsze umysły, Orzeszkowa, Prus... Znaleźli się wśród Żydów tacy, co gotowi byli tej rady posłuchać. Ale wtedy zaczęliśmy mówić o najeździe Żydów, o niebezpieczeństwie, które nam zagrozi, kiedy przenikną w polskie społeczeństwo! Zaczęliśmy -jak to expressis verbis napisał Dmowski -
stawiać warunki: jak choćby ten, że tylko tych Żydów uznać można za Polaków, co będą współdziałać w ograniczeniu żydowskich wpływów! Mówiąc zwyczajnie: tych, co zwrócą się przeciw bliskim, przeciw rodzicom! Wreszcie straciliśmy dom i w tym domu okupant zaczął Żydów zabijać. Czyśmy im solidarnie pomogli? Ilu z nas uznało, że to nie ich rzecz!
Byli też tacy (pomijam zaś zwykłych zbójów) co się po cichu cieszyli, że Hitler załatwił nam "problem" żydowski... Nie umieliśmy nawet powitać i uszanować niedobitków, cóż z tego, że rozgoryczonych, zbłąkanych, może i dokuczliwych. Słowem, miast się targować i usprawiedliwiać, winniśmy najpierw pomyśleć o sobie, o własnym grzechu czy słabości. Taki właśnie moralny przewrót jest w stosunku polsko-żydowskiej przeszłości konieczny. Tylko on może stopniowo oczyścić skażoną ziemię.Co w słowach łatwe, w praktyce jednak trudne. Zmienić się musi bowiem społeczna świadomość problemu. Domagamy się nieraz od Żydów (albo od ich przyjaciół) ostrożnej, sprawiedliwej oceny wspólnych dziejów. Powinniśmy jednak najpierw wyznać naszą winę i prosić o przebaczenie. I w gruncie rzeczy oni tego tylko czekają - jeżeli czekają. Przypominam sobie wzruszające przemówienie. Mówca zaczął od stwierdzenia, że stosunek wielu Żydów do Polski przypomina zawiedzioną miłość. Mimo cierpień i trudności - ciągnął -społeczność żydowska była istotnie przywiązana do Polski. Znalazła tam bowiem dom i schronienie, możliwość "bycia u siebie". Świadomie czy podświadomie oczekiwali, że jej los będzie się polepszać. Że zmniejszy się ciężar poniżenia, przyszłość stanie się jaśniejsza. Stałosię inaczej.
Nic się już -kończył - nie zmieni. Żydzi nie mają i nie mogą mieć żadnej w Polsce przyszłości.
Powiedzcie więc tylko -wołał - że w tym co się stało nie było naszej winy. Niczego innego nie
chcemy. Ale z takiego przyznania nie możemy zrezygnować.
Oznacza to -po polskiej stronie -przyjęcie winy. Ale tu zjawia się po raz ostatni strażnik-kret i pyta: pełnej winy? Czy także współwiny za ludobójstwo? Słyszę już wołania: jak to? Przecież
myśmy, na Boga, nie brali w ludobójstwie udziału! Tak, toprawda, odpowiem. Nikt rozsądny
nie może powiedzieć, że Polacy -jako naród -brali w ludobójstwie udział. Co prawda,
odzywają się czasem takie głosy. I należy je spokojnie rozważyć, nie popadając w gniew znak paniki. Uważam je wszakże -razem ze znaczną większością -za niesłuszne. Więc dlaczego mówić o ludobójstwie? O współ-winie? Odpowiem tak: współ-udział i współ-wina
to nie jest to samo. Można być współ-winnym, nie biorąc udziału w zbrodni. Najpierw przez
zaniechanie czy przeciwdziałanie niedostateczne. A kto może powiedzieć, że było ono w
Polsce dostateczne? Właśnie dlatego, że dostateczne nie było, składamy hołd i otaczamy
czcią tych wszystkich, którzy to heroiczne ryzyko podjęli... Chociaż dziwnie to zabrzmi, nie
wykluczone, że ta współwina przez zaniechanie jest mniej istotna dla naszego pytania.
Gdybyśmy bowiem -w przeszłości -postępowali mądrzej, szlachetniej, bardziej po
chrześcijańsku, ludobójstwo byłoby zapewne "mniej do pomyślenia", byłoby prawdopodobnie utrudnione a już niewątpliwie spotkałoby się ze znaczniejszym oporem.
Inaczej mówiąc, nie zaraziłoby obojętnością i zdziczeniem społeczeństwa (społeczeństw), w
przytomności których miało miejsce.
Powstaje zaraz pytanie, czy można to powiedzieć nie tylko o Polakach, także Francuzach,
Rosjanach, o całej Europie, o całym chrześcijaństwie? Owszem, zgoda. Ta współwina jest
rzeczywiście wspólna. Ale nie sposób zaprzeczyć, że właśnie w Polsce było Żydów najwięcej
(więcej niż dwie trzecie Żydów na świecie to Żydzi "polscy", w tym znaczeniu, że ich
przodkowie mieszkali na ziemiach przedrozbiorowej Rzeczypospolitej). Z konieczności
myśmy więc mieli wobec nich najwięcej moralnych zobowiązań (czy były one na nasze siły,
niech rozstrzyga Pan Bóg i rozważają historycy). Więc dla nas Żydzi byli najbardziej
problemem, można nawet powiedzieć, wyzwaniem czy zadaniem, które postawił los...
Aby na chwilę wrócić jeszcze do literatury: rozumiał to najlepiej nie kto inny jak Mickiewicz.
Myśl i marzenie największego z poetów były najbardziej dalekowzroczne.
Inaczej nawet niż większość ludzi Żydom życzliwych, Mickiewicz uważał, że Izrael "brat starszy", winien cieszyć się w Polsce tymi samymi przywilejami co wszyscy, zarazem jednak zachować prawo do swej odrębności religijnej i obyczajowej. Podobna była postawa Norwida, nie inaczej, o ile można wyrozumieć, myślał Słowacki... Przynajmniej więc najwięksi stali po stronie prawdy i sprawiedliwości. Marzenie Mickiewicza było w istocie prorocze: dostrzegł on jakby, że tylko taki społeczny wybór mógł uratować (przynajmniej częściowo) Żydów od zagłady, nas zaś od moralnego upadku... Byłby to wybór zaiste niezwykły, we właściwym znaczeniu słowa mesjański.
Stało się jednak dokładnie inaczej, bo przecie przyznać trzeba, że właśnie w Polsce antysemityzm stał się -zwłaszcza w XX wieku -szczególnie dokuczliwy i jadowity...
Czy doprowadził do wzięcia udziału w ludobójstwie? Nie. Kiedy czyta się to, co o Żydach
wypisywano przed wojną, kiedy się odkrywa, ile było w polskim społeczeństwie nienawiści
- można się nieraz dziwić, że za słowami nie poszły czyny. Ale nie poszły (albo szły rzadko). Bóg tę rękę zatrzymał. Tak, Bóg, bo jeśli nie wzięliśmy udziału w tej zbrodni, to dlatego, że
byliśmy jeszcze trochę chrześcijanami, że w ostatniej chwili pojęliśmy, jak szatańskie to było przedsięwzięcie... Ale od współwiny wcale nas to nie uwalnia. Skażenie,zbezczeszczenie polskiej ziemi miało miejsce i dalej ciąży na nas obowiązek oczyszczenia. Chociaż -na tym cmentarzu -sprowadza się już tylko do jednego: do obowiązku zobaczenia naszej przeszłości w prawdzie.
Nie ma plików w tym folderze
-
0 -
0 -
0 -
0
0 plików
0 KB